Katecheza papieża Franciszka o synodzie do delegatów Diecezji Rzymskiej
Data, miejsce katechezy, link do źródła #
Sala Audiencyjna Pawła VI
sobota, 18 września 2021 r.
Treść homilii została pierwotnie zamieszczona na stronie Vatican.va [dostęp: 9.12.2021]
Polskie tłumaczenie zostało opublikowane na stronie Kongresu Katoliczek i Katolików [dostęp: 1.01.2022r]
Tłumaczenie katechezy papieża Franciszka o synodzie do delegatów Diecezji Rzymskiej przetłumaczone przez Kongres Katoliczek i Katolików #
PRZEMÓWIENIE PAPIEŻA FRANCISZKA DO WIERNYCH DIECEZJI RZYMSKIEJ |
Aula Św. Pawła VI sobota, 18 września 2021 r. |
Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!
Jak wiecie – bo nie jest to żadną nowiną! – wkrótce rozpocznie się proces synodalny. Jest on angażującą cały Kościół drogą, na której zajmiemy się tematem „Ku Kościołowi synodalnemu: komunia, uczestnictwo misja” i trzema wymienionymi w nim filarami. Realizację trzech etapów procesu synodalnego zaplanowano na okres od października 2021 do października 2023 r. Droga ta jest pomyślana jako dynamika słuchania siebie nawzajem. To właśnie chciałbym podkreślić, dynamika słuchania siebie nawzajem obejmująca wszystkie szczeble Kościoła i angażująca cały Lud Boży. Kardynał wikariusz Rzymu i biskupi pomocniczy muszą siebie nawzajem słuchać, księża muszą siebie nawzajem słuchać, zakonnicy muszą siebie nawzajem słuchać, świeccy muszą siebie nawzajem słuchać. I wreszcie oni wszyscy muszą słuchać się między sobą. Słuchać siebie nawzajem. Rozmawiać ze sobą i słuchać siebie nawzajem. Rzecz nie w tym, by zasięgnąć opinii, to nie o to chodzi. To nie jakaś ankieta, lecz słuchanie Ducha Świętego, bo jak mówi Księga Apokalipsy: „Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów” (2, 7). Pierwszym zobowiązaniem jest posiadanie uszu otwartych na słuchanie. Chodzi o to, by słyszeć głos Boga, czuć Jego obecność, uchwycić, gdy jest obok, poczuć Jego tchnienia życia. Prorok Eliasz zauważył, że Bóg lubi zaskakiwać, nawet w sposobie, w jaki pozwala nam zauważyć swoją obecność, gdy przechodzi obok:
„Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały […]; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze – trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu – szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem…” (1Krl 19,11-13).
Tak właśnie przemawia do nas Bóg. I z powodu tego „łagodnego szmeru” – który egzegeci przetłumaczyli jako „subtelny głos ciszy”, a ktoś inny jako „delikatną nić dźwięcznej ciszy” – musimy przygotować nasze uszy, aby usłyszeć ten pochodzący od Boga szmer.
Pierwszy etap procesu (październik 2021 – kwiecień 2022) będzie miał miejsce w Kościołach diecezjalnych. Jako wasz biskup jestem tutaj właśnie po to, by w tym uczestniczyć, bo to niezwykle ważne, aby diecezja rzymska wyruszyła na tę drogę z pełnym przekonaniem. Nie myślicie, że byłby to wstyd, gdyby diecezja papieska się w to nie zaangażowała? Byłaby to kompromitacja papieża, ale także i Was.
Temat synodalności to nie rozdział w traktacie o eklezjologii, a tym bardziej nie modowa nowinka, frazes czy nowe pojęcie, którym mielibyśmy się posługiwać albo je wykorzystywać podczas naszych spotkań. Nie! Synodalność wyraża istotę Kościoła, jego formę, styl i misję. I tak trzeba mówić o Kościele synodalnym, unikając przy tym postrzegania tego określenia jako jednego wśród wielu innych, jako podejścia będącego jedną z alternatyw. Nie mówię tego w oparciu o jakiś sąd teologiczny, nie jest to nawet moja osobista idea, ale opieram się na tym, co możemy uznać za pierwszy i najważniejszy „podręcznik” eklezjologii, a mianowicie na Dziejach Apostolskich.
Słowo „synod” zawiera w sobie wszystko, co musimy rozumieć: „iść razem”. Dzieje Apostolskie to historia podróży, która rozpoczyna się w Jerozolimie, biegnie przez Samarię i Judeę, Syrię, Azję Mniejszą i Grecję i kończy się w Rzymie. Ta podróż to historia wspólnej wędrówki Słowa Bożego i ludzi, którzy kierują swoją uwagę i wiarę ku temu Słowu. Słowo Boże idzie z nami. Każdy jest bohaterem pierwszego planu, nikt nie może być traktowany jako zwykły statysta. To musi wybrzmieć jasno: każdy jest bohaterem pierwszego planu. Nie jest już tak, że tym głównym bohaterem jest papież, kardynał wikariusz Rzymu, biskupi pomocniczy. Nie, to my wszyscy jesteśmy bohaterami pierwszego planu i nikt nie może być uważany za statystę. W tamtym czasie pełnienie urzędu było jeszcze traktowane jako prawdziwa służba. Autorytet zaś rodził się ze słuchania głosu Boga i ludu, czego nigdy nie wolno rozdzielać. Dzięki temu ci, których obdarzano autorytetem, nie tracili z oczu spraw ziemskich. „Ziemskości” życia należało pokazać, że działa się w służbie miłości bliźniego i wiary. Ale ta historia to nie tylko podróż przez różne miejsca w sensie geograficznym. Jest ona wyrazemnieustannego niepokoju wewnętrznego. Ten wewnętrzny niepokój to słowo kluczowe. Jeśli chrześcijanin tego niepokoju nie odczuwa, jeśli nim nie żyje, to czegoś brakuje. Ten wewnętrzny niepokój ma swe źródło w naszej własnej wierze i jest zaproszeniem do sprawdzania, jakie działanie byłoby najlepsze, przy czym należy trwać, a co trzeba zmienić. Ta historia uczy nas, że stagnacja nie może być dobrym stanem dla Kościoła (por. Evangelii gaudium, 23). Ruch zaś jest konsekwencją poddania się działaniu Ducha Świętego będącego reżyserem tej historii, w której wszyscy są niestrudzonymi bohaterami pierwszego planu, nigdy niezastygającymi w bezruchu.
Piotr i Paweł to nie tylko dwóch ludzi, każdy ze swoim charakterem. To wizje realizujące się w przestrzeniach przekraczających ich samych. Są oni zdolni do podejmowania refleksji nad sobą w kontekście tego, co się właśnie dzieje, są świadkami pojawienia się impulsu, który sprawia, że pogrążają się w kryzysie. To kolejne sformułowanie, które trzeba na zawsze zapamiętać: pogrążać w kryzysie. Ale to kryzys skłania do zdobycia się na odwagę, do tego, by coś zakwestionować,rozważyć, popełnić błąd i wyciągnąć z tego lekcję, ale przede wszystkim, by pomimo trudności mieć nadzieję. Są oni uczniami Ducha Świętego, który otwierając drzwi i okna, burząc mury, zrywając łańcuchy i usuwając granice pozwala im odkrywać geografię Bożego zbawienia. Wtedy koniecznym może się okazać wyruszenie w drogę, zmiana kierunku, przezwyciężenie przekonań, które stanowią przeszkodę, byśmy ruszyli i poszli razem.
Widzimy, jak Duch Święty nakłania Piotra, aby pomimo wahania udał się do domu pogańskiego setnika Korneliusza. Pamiętacie, że Piotr miał wizję, która go zaniepokoiła, w której usłyszał, że ma jeść rzeczy uważane za nieczyste. Pomimo zapewnienia, że to, co Bóg oczyszcza, nie jest już uważane za nieczyste, trwał w zdumieniu. Próbował to zrozumieć, a wtedy przyszli ludzie wysłani przez Korneliusza. On również miał wizję i otrzymał polecenie. Był pobożnym rzymskim oficerem, sympatyzującym z judaizmem, ale nie był jeszcze na tym etapie, aby być w pełni Żydem lub chrześcijaninem, żaden religijny „posterunek celny” by go nie przepuścił. Był poganinem, a jednak zostało mu objawione, że jego modlitwy dotarły do Boga. Otrzymał polecenie posłania kogoś do Piotra z wiadomością, aby ten przyszedł do jego domu. W tym stanie zawieszenia, gdy z jednej strony Piotr pozostaje ze swoimi wątpliwościami, a z drugiej strony Korneliusz czeka w tej strefie zawieszenia, Duch Święty rozwiewa opór Piotra i otwiera nowy rozdział misji. To jest właśnie sposób, w jaki działa Duch Święty. Spotkanie ich obu przypieczętowuje jedno z najpiękniejszych zdań chrześcijaństwa. Korneliusz wyszedł Piotrowi na spotkanie i padł mu do nóg, ale Piotr go podniósł i powiedział: „Wstań! Ja też jestem człowiekiem” (Dz 10, 26). Wszyscy mówimy: „Jestem mężczyzną, jestem kobietą, jesteśmy ludźmi”, a wszyscy powinniśmy mówić, nawet biskupi, wszyscy: „Wstań! Ja też jestem człowiekiem”. Tekst podkreśla, że ich rozmowa przebiegała w przyjaznym tonie (por. w. 27). Chrześcijaństwo zawsze musi być ludzkie, humanizujące, zasypujące różnice, zbliżające to, co dalekie, przekształcające je w swojskość, w bliskość. Jednym ze złych zjawisk w Kościele, wręcz perwersją, jest klerykalizm oddzielający kapłana, biskupa od ludzi. Biskup i ksiądz oderwany od ludu jest urzędnikiem, a nie duszpasterzem. Św. Paweł VI lubił cytować maksymę Terencjusza: „Człowiekiem jestem i nic co ludzkie, nie jest mi obce”. Spotkanie Piotra i Korneliusza rozwiązało pewien problem, przyczyniło się do podjęcia decyzji o bezpośrednim głoszeniu Ewangelii poganom, w przekonaniu – to słowa Piotra – „że Bóg nie ma względu na osoby” (Dz 10, 34). Nie wolnodyskryminować w imię Boga. A dyskryminacja to także nasz grzech: „To my jesteśmy czyści, to my jesteśmy wybrani, to my należymy do tego ruchu, który wie wszystko lepiej, to my jesteśmy…”. Nie. My jesteśmy Kościołem, wszyscy razem.
Zobaczcie, że nie możemy zrozumieć „katolickości” bez odniesienia do tej rozległej, gościnnej przestrzeni, która nie zna granic. Bycie Kościołem jest sposobem wejścia w ten ogrom Boga. Dzieje Apostolskie opisują problemy z organizowaniem się przy rosnącej liczbie chrześcijan, a w szczególności z zaspokajaniem potrzeb ubogich. Niektórzy zwracają uwagę, że zaniedbuje się wdowy. Sposobem na znalezienie rozwiązania jest zgromadzenie Apostołów i wspólna decyzja o wyznaczeniu siedmiu mężczyzn, którzy w pełni poświęciliby się diakonii, obsłudze stołów (Dz 6,1-7). I tak Kościół, z jego umiejętnością rozeznawania, potrzebami, rzeczywistością życia i mocą Ducha, dąży naprzód, idzie razem, jest synodalny. Ale to Duch Święty jest zawsze wielkim protagonistą Kościoła.
Prócz tego mamy jeszcze do czynienia z konfrontacją różnych wizji i oczekiwań. Nawet jeśli tak jest również dzisiaj, to nie musimy się niczego obawiać.
Gdybyśmy tylko potrafili dyskutować! Są to znaki poddania się Duchowi i otwartości na Niego. Może dochodzić do sporów przybierających dramatyczny wymiar, jak choćby ten dotyczący obrzezania pogan, co doprowadziło do obrad tak zwanego soboru jerozolimskiego, pierwszego soboru. Także i dzisiaj istnieje sztywny sposób postrzegania okoliczności, zabijający makrothymía Boga, to znaczy tę cierpliwość widzenia, żywiącą się głębokimi, szerokimi, rozległymi wizjami. Bóg widzi daleko, Bóg się nie spieszy. Usztywnienie postaw jest kolejną perwersją będącą grzechem przeciwko cierpliwości Boga, grzechem przeciwko suwerenności Boga. Tak dzieje się również dzisiaj.
W tamtych czasach było tak, że niektórzy konwertyci z judaizmu, w swoim skoncentrowaniu na sobie, wierzyli, że nie może być zbawienia bez poddania się prawu Mojżesza. W ten sposób prowokowali Pawła głoszącego zbawienie bezpośrednio w imię Jezusa. Odrzucenie jego działania zagroziłoby przyjęciu pogan, którzy w międzyczasie się nawrócili. Paweł i Barnaba zostali posłani do Apostołów i starszych w Jerozolimie. Zadanie nie było łatwe. W obliczu tego problemu stanowiska wydawały się nie do pogodzenia i dochodziło do długich dyskusji. Chodziło o to, by uznać wolność działania Boga i to, że nie ma żadnych przeszkód, które mogłyby Mu uniemożliwić dotarcie do serc ludzi, niezależnie od tego, skąd wywodzili swe przekonania moralne czy religijne. Tym, co rozwiązało sytuację, było trwanie przy oczywistości, że „Bóg, który zna serca”, kardiognō̂ sta, zna serca. On sam argumentował za tym, że poganie mogą być dopuszczeni do zbawienia, bo „(Bóg) dał im Ducha Świętego, tak samo jak nam” (Dz 15:8), dzięki czemu, zarówno my, jak i poganie, mamy udział w Duchu Świętym. W tensposób szacunek wobec wszystkich wrażliwości przeważył i załagodził rozbieżności; doświadczenie Piotra z Korneliuszem potraktowano z szacunkiem. Tak więc w dokumencie końcowym odnajdujemy świadectwo prowadzenia przez Ducha Świętego na tej drodze podejmowania decyzji i świadectwo mądrości, która zawsze potrafi inspirować. „Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my, nie nakładać na was żadnego ciężaru oprócz tego, co konieczne” (Dz 15, 28). „My”: na tym Synodzie idziemy taką drogą, byśmy mogli powiedzieć: „Duch Święty i my postanowiliśmy”. Pozostając pod działaniem Ducha Świętego będziecie bowiem w ciągłym dialogu między sobą, a także w dialogu z Duchem Świętym. Nie zapomnijcie o tym zdaniu: „Duch Święty i my postanowiliśmy nie nakładać na was żadnego ciężaru oprócz tego, co konieczne”. Duch Święty i my. Musicie więc próbować wyrażać siebie na tej drodze synodalnej. Jeśli zabraknie Ducha Świętego, to nie będzie to Synod, lecz parlament diecezjalny. Nie tworzymy parlamentu diecezjalnego, nie prowadzimy badania na temat tego czy tamtego. Nie, idziemy drogą słuchania siebie nawzajem i słuchania Ducha Świętego, dyskutowania i dyskutowania z Duchem Świętym, co jest formą modlitwy.
„Duch Święty i my”. Zamiast tego zawsze istnieje pokusa, by działać w pojedynkę i formułować jakąś eklezjologię zastępczą. Jest przecież tak wiele eklezjologii zastępczych. Tak jakby Pan, wstępując do nieba, pozostawił jakąś lukę do wypełnienia, a my ją wypełniamy. Nie, Pan zostawił nam Ducha! A słowa Jezusa są jednoznaczne: „Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze. […] Nie zostawię was sierotami” (J 14, 16. 18). Dla wypełnienia tej obietnicy, Kościół jest sakramentem, jak mówi Lumen gentium 1: „A że Kościół jest w Chrystusie niejako sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzajuludzkiego”. W tym zdaniu, które jest echem świadectwa soboru jerozolimskiego, kryje się sprzeciw wobec tych, którzy upierają się, by postawić się na miejscu Boga, którzy ośmielają się kształtować Kościół według własnych przekonań kulturowych i historycznych, zmuszać go, by zbroił swe granice, oskarżycielsko stał na ich straży, prowadził praktyki duchowe, które bluźnią przeciwko bezmiarowi bezinteresowności działania Boga. Kościół dający słowem i czynem świadectwo o bezwarunkowej miłości Boga, o jego szeroko otwartych ramionach, prawdziwie wyraża swoją katolickość. I staje się wewnętrznym i zewnętrznym impulsem do przekraczania przestrzeni i czasu. Zarówno ten impuls, jak i zdolność do działania, pochodzą od Ducha Świętego: „Ale gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1, 8). Otrzymanie mocy Ducha Świętego, aby być świadkami, to jest droga nas, Kościoła, i jeśli pójdziemy tą drogą, będziemy Kościołem.
Kościół synodalny, to Kościół będący sakramentem obietnicy, że Duch Święty będzie z nami, co wyraża się w pielęgnowaniu ufnej relacji z Duchem Świętym i z przyszłym światem. Dyskutować będzie się zawsze, i dzięki Bogu, ale rozwiązań należy szukać, oddając głos Bogu i Jego głosom pośród nas, modląc się i otwierając oczy na wszystko, co nas otacza, wiodąc życie w wiernościEwangelii, rozważając Objawienie, podążając za hermeneutyką pielgrzymowania, która wie, jak trwać na drodze rozpoczętej w Dziejach Apostolskich. Ważny jest także sposób rozumienia, interpretowania.Hermeneutyka pielgrzymowania, to znaczy hermeneutyka będąca w drodze. Czy ta podróż rozpoczęła się po soborze? Nie. Zaczęli ją pierwsi apostołowie i ona
nadal trwa. Jeśli Kościół się zatrzyma, to nie będzie już Kościołem, lecz pięknym pobożnym stowarzyszeniem, gdyż staje się więzieniem Ducha Świętego. Chodzi o hermeneutykę pielgrzymowania, która wie, jak nie opuszczać drogi rozpoczętej w Dziejach Apostolskich. W przeciwnym razie Duch Święty zostałby upokorzony. Gustaw Mahler, o czym wspominałem już przy innych okazjach, powiedział, że wierność tradycji to podtrzymywanie żywego płomienia, a nie czczenie popiołów. Chciałbym was zapytać: „Co wolelibyście zrobić przed wyruszeniem w tę podróż synodalną, strzec popiołów Kościoła, to znaczy waszej wspólnoty, waszej grupy, czy może podtrzymywać ogień? Czy jesteście bardziej skłonni do czczenia tego, co wasze własne, co was zamyka na innych, „ja jestem Piotra, ja jestem Pawła, ja jestem z tej wspólnoty, wy z innej, ja jestem księdzem, ja jestem biskupem…”, czy też czujecie się powołani do tego, by podtrzymywać ogień Ducha? Gustaw Mahler był wielkim kompozytorem, ale ta refleksja pokazuje, że był także nauczycielem mądrości. Dei Verbum (nr 8) cytuje List do Hebrajczyków: „Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków” (Hbr 1,1) i dodaje: Bóg trwa „nieustannie na rozmowie z oblubienicą swego umiłowanego Syna”. Św. Wincenty z Lerynu pięknieporównuje rozwój człowieka i rozwój tradycji przekazywanej z pokolenia na pokolenie i stwierdza, że nie można zachować „depozytu wiary” bez jej rozwijania. To znaczy „umacnia się ona z latami, rozwija się z czasem, pogłębia się z wiekiem” (Commonitorium primum, 23 9) – „ut annis consolidetur, dilatetur tempore, sublimetur aetate”. Taki jest styl naszej drogi. Rzeczywistość, także rzeczywistość teologiczna, która się nie rozwija, jest jak woda. Woda, jeśli nie płynie, tylko stoi, zaczyna gnić. Kościół pogrążony w stagnacji też zaczyna gnić.
Widzicie więc, że nasza tradycja jest zaczynem, fermentującą rzeczywistością, w której możemy dostrzec wzrost, a w powstającym w wyniku tej fermentacji cieście wspólnotę urzeczywistniającą się w ruchu. Chodzenie razem jest urzeczywistnieniem prawdziwej wspólnoty. Także tutaj powinny nam pomóc Dzieje Apostolskie pokazujące, że wspólnota nie tłumi różnic. Zaskoczeniem Pięćdziesiątnicy jest to, że różne języki nie stanowią przeszkody. Choć byli sobie obcy, to dzięki działaniu Ducha Świętego „każdy z nas słyszy swój własny język ojczysty” (Dz 2, 8). Poczucie, że jest się u siebie, że jesteśmy różni, ale zjednoczeni w drodze. Przepraszam za tak długie wystąpienie, ale synod to poważna sprawa i dlatego sobie na to pozwoliłem…
Wróćmy do procesu synodalnego. Faza diecezjalna jest bardzo ważna, ponieważ umożliwia wysłuchanie wszystkich ochrzczonych, będących podmiotem sensus fidei, nieomylnym in credendo. Istnieje silny opór wobec tego, by pozbyć się obrazu Kościoła ze sztywnym podziałem na zwierzchników i podwładnych, na tych, którzy nauczają i tych, którzy muszą się od nich uczyć. Zapomina się przy tym, że Bóg lubi strącać ze stanowisk: „Strąca władców z tronów, a wywyższa pokornych” (Łk 1, 52), rzekła Maryja. Kierunek, który, idąc wspólnie, odkrywamy jako nasz, przebiega w poziomie, a nie w pionie. Kościół synodalny przywraca horyzont, zza którego wschodzi słońce Chrystusa, tymczasem wznoszenie hierarchicznych pomników przysłaniania go. Pasterze idą z ludem. My, pasterze, idziemy z ludem, czasem na przedzie, czasem pośrodku, czasem z tyłu. Dobry pasterz musi się poruszać w ten właśnie sposób: z przodu, aby prowadzić stado, w środku, aby zachęcać do drogi i nie zapomnieć zapachu stada, z tyłu, bo lud też ma swój „dobry węch”. Ma wyczucie, jak szukać nowych dróg lub odnajdywać te, które się zgubiło. Chciałbym to podkreślić, także wobec biskupów i kapłanów diecezji. W czasie drogi synodalnej zadajcie sobie pytanie: „Czy potrafię iść, poruszać się, będąc na przedzie, w środku i z tyłu, czy też potrafię tylko siedzieć na tronie biskupim z mitrą na głowie i pastorałem w ręku?”. Pasterze pośród stada pozostają pasterzami, a nie stadem. Stado wie, że jesteśmy pasterzami, stado zna różnicę. Z przodu, aby wskazać drogę, w środku, aby usłyszeć, co czują ludzie, a z tyłu, aby pomóc tym, którzy zostali nieco z tyłu i pozwolić ludowi, by kierując się własnym węchem znalazł najlepsze pastwiska.
Sensus fidei uzdalnia wszystkich do godności udziału w prorockim urzędzie Jezusa Chrystusa (por. Lumen gentium, 34-35), aby rozeznawali drogi Ewangelii w teraźniejszości. To jest ten „dobry węch” owiec. Powinniśmy mieć jednak świadomość, że w historii zbawienia wszyscy jesteśmy owcami w relacji do Pasterza, którym jest Pan. Obraz ten pomaga nam zrozumieć dwa wymiary, które składają się na ten „dobry węch”. Jeden jest osobisty, drugi wspólnotowy. Jesteśmy owcami i należymy do stada, którym w tym przypadku jest Kościół. Czytamy Brewiarz, De pastoribus św. Augustyna, a on nam tam mówi: „Z wami jestem owcą, dla was jestem pasterzem”. Te dwa aspekty, osobisty i eklezjalny, są ze sobą nierozłącznie związane. Nie ma sensus fidei bez uczestnictwa w życiu Kościoła, na które składa się nie tylko katolickie zaangażowanie, lecz przede wszystkim owo „wyczucie” karmione „usposobieniem Chrystusa” (por. Flp 2, 5).
Korzystanie z sensus fidei nie może ograniczać się do dzielenia się opiniami na ten czy inny temat, co do tego bądź innego aspektu doktryny, tej czy innej reguły dyscypliny i do porównywania tych opinii. Nie, to są instrumenty, to są sformułowania, to są wypowiedzi odnoszące się do dogmatów lub dyscypliny.
Jednak pomysł, by dokonywać rozróżnienia między większością i mniejszościami, nie może wysuwać się na pierwszy plan. Zrobilibyśmy z tego parlament. Jakże często „odrzuceni” stawali się „kamieniami węgielnymi” (por. Ps. 118, 22; Mt 21, 42), „ci, którzy byli daleko” stawali się „bliscy” (Ef 2, 13). Wykluczeni, ubodzy, pozbawieni nadziei zostali wybrani jako sakrament Chrystusa (por. Mt 25, 31-46). Taki właśnie jest Kościół. A kiedy jakieś grupy chciały się wyróżnić, zawsze kończyły źle, nawet zaprzeczając zbawieniu, w herezjach. Pomyślmy o herezjach, które wysuwały roszczenie do tego, że przyczyniają się do rozwoju Kościoła, jak pelagianizm, a później jansenizm. Każda herezja kończyła się źle. Gnostycyzm i pelagianizm stanowią dla Kościoła nieustającą pokusę. Słusznie zależy nam bardzo na tym, aby celebracje liturgiczne przebiegały z poszanowaniem wszystkich zasad. To dobrze, nawet jeśli często służy to tylko usatysfakcjonowaniu samych siebie, ale św. Jan Chryzostomnapomina nas: „Czy chcesz uczcić ciało Chrystusa? Nie przechodź obok niego obojętnie, gdy widzisz go nagim. Nie czcij go tutaj, strojąc się w jedwabne szaty, gdy nie troszczysz się o niego na zewnątrz na ulicy, gdzie ginie z zimna i braku odzienia! Ten sam, który powiedział: <>, a słowem wzmocnił czyn, ten sam powiedział również: “Widzieliście Mnie głodnym, a nie nakarmiliście Mnie.” (Komentarz do Ewangelii św. Mateusza, 50, 3). „Ależ, Ojcze Święty, co Ty mówisz? Ubodzy, żebracy, młodzi narkomani, wszyscy odrzuceni przez społeczeństwo, są częścią Synodu?” Tak, mój drogi, tak, moja droga, nie ja to mówię, lecz Pan. Oni są częścią Kościoła. Jeśli się do nich nie odezwiesz – zobaczymy jeszcze, jak miałoby to wyglądać – jeśli nie pójdziesz do nich, by spędzić z nimi trochę czasu, aby nie tylko usłyszeć to, co mówią, ale dowiedzieć się, co czują, nawet jeśli miałbyś usłyszeć obelgi, którymi cię obrzucą, to nie przeprowadzisz Synodu dobrze. Synod nie zna granic, obejmuje wszystkich. Synod jest także po to, by stworzyć przestrzeń do dialogu o naszych niedolach, niedoli, którą odczuwam jako wasz biskup, niedolach, którą odczuwają biskupi pomocniczy, niedolach, z którymi borykają się kapłani i świeccy, członkowie wspólnot kościelnych. Wszyscy zajmijmy się tymi niedolami! Ale jeśli nie włączymy tej – w cudzysłowie – niedoli społeczeństwa, jaką są odrzuceni, nigdy nie będziemy w stanie poradzić sobie z naszą własną niedolą. Ważne jest to, że w dialogu będą się mogły ujawnić nasze własne niedole a nie będziemy musieli szukać dla nich usprawiedliwienia. Nie bójcie się!
Koniecznie musimy czuć przynależność do wielkiej wspólnoty Ludu, będącego adresatem Bożych obietnic, otwartego na czekającą nas przyszłość, w której uczestniczyć będziemy w uczcie przygotowanej przez Boga dla wszystkich ludów (por. Iz 25, 6). Chciałbym tu zwrócić uwagę, że nawet w przypadku terminu „lud Boży” mogą istnieć sztywne i pozostające ze sobą w kontraście hermeneutyki, które pozostają uwięzione w wizji wyłączności, przywileju, podobnie jak to miało miejsce w przypadku interpretacji terminu „bycia wybranym”, którą prorocy skorygowali wskazując, jak należy go właściwie rozumieć. Nie chodzi tu o przywilej bycia ludem Bożym, lecz o dar, który ktoś otrzymuje… dla siebie samego? Nie, dla wszystkich. Dar jest po to, by go dawać, na tym polega powołanie. Jest to dar, który ktoś otrzymuje dla wszystkich, który my otrzymaliśmy dla innych, jest to dar oznaczający zarazem odpowiedzialność. Odpowiedzialność, by czynami, a nie tylko słowami, dawać świadectwo o cudach Boga, które, gdy są rozpoznane, pomagają ludziom odkryć istnienie Boga i przyjąć Jego zbawienie. Wybranie jest darem, a pytanie brzmi, jak to moje chrześcijaństwo, moje wyznanie wiary w Chrystusa przekażę dalej jako dar, jak dam je w darze? Przez wcielenie swojego Syna Bóg ofiaruje historii, całej ludzkości swoją wolę powszechnego zbawienia, aby wszyscy przez pośrednictwo Kościoła stali się Jego dziećmi i braćmi i siostrami dla siebie nawzajem. W ten sposób dokonuje się powszechne pojednanie między Bogiem a ludzkością, owa jedność całego rodzaju ludzkiego, której znakiem i narzędziem jest Kościół (por. Lumen gentium, 1). Jeszcze przed Soborem Watykańskim II dojrzewała refleksja, oparta na uważnym studium Ojców Kościoła, że Lud Boży dąży do urzeczywistnienia Królestwa Bożego, do jedności stworzonego przez Boga i przez niego umiłowanego rodzaju ludzkiego. A ten Kościół, jaki znamy i jakiego doświadczamy, w sukcesji apostolskiej, musi czuć się związany z tym powszechnym byciem wybranym i wypełniać swoją misję. W tym właśnie duchu napisałem Fratelli tutti. Kościół, jak powiedział św. Paweł VI, jest nauczycielem człowieczeństwa, a dzisiaj chce się stać szkołą siostrzeństwa i braterstwa.
Dlaczego wam o tym mówię? Ponieważ na drodze synodalnej słuchanie musi brać pod uwagę sensus fidei. Nie może zarazem nie dostrzegać tych wszystkich „przeczuć”, które bywają obecne tam, gdzie się ich nie spodziewamy. Może się pojawić „intuicja bez prawa obywatelstwa”, która przecież wcale nie jest mniej skuteczna. Duch Święty w swojej wolności nie zna granic i nie pozwoli na to, byprzynależność go ograniczała. Jeśli parafia ma nie być ekskluzywnym klubem, lecz domem wszystkich ludzi z okolicy, to proszę was, abyście zostawili drzwi i okna otwarte i nie ograniczali się do dostrzegania włącznie tych, którzy uczestniczą w życiu parafii lub myślą dokładnie tak jak wy, bo to będzie 3, 4 lub 5 proc., nie więcej. Pozwólcie przyjść wszystkim… Nawiążcie z nimi kontakt, niech was pytają, niech ich pytania staną się waszymi pytaniami, pójdźmy razem.
Zaufajcie Duchowi Św., on was poprowadzi. Nie bójcie się wejść w dialog i niech ten dialog was poruszy. Jest to bowiem dialog zbawienia.
Niech was nic nie zniechęca, bądźcie przygotowani na niespodzianki. W Księdze Liczb (rozdz. 22) opisana jest historia opowiadająca o oślicy, która ma zostać prorokinią Boga. Dobiega końca długa wędrówka Żydów, która ich zaprowadzi do Ziemi Obiecanej. Ich pojawienie się przeraża króla Moabu Balaka, który chcąc zatrzymać ludzi i mając nadzieję na uniknięcie wojny, postanawia zdać się na magiczne zdolności Balaama. Tenże będąc na swój sposób wierzący, pyta Boga, co powinien zrobić. Bóg mówi mu, żeby nie popierał króla. Król jednak nalega, więc Balaam ustępuje i wsiada na swoją oślicę, aby wykonać otrzymany rozkaz. Oślica zbacza jednak z drogi, widzi bowiem anioła z wyciągniętym mieczem, co jest wyrazem Bożego sprzeciwu. Balaam szarpie ją, bije, ale nie udaje mu się skłonić jej do powrotu na drogę. Aż wreszcie oślica zaczyna mówić, rozpoczynając dialog, który otwiera Balaamowi oczy i przemienia jego misję naznaczoną przekleństwem i śmiercią w misję błogosławieństwa i życia.
Ta historia uczy nas ufności, że Duch Święty zawsze da nam usłyszeć swój głos. Nawet oślica może stać się głosem Boga otwierającym nam oczy i zawracającym nas z dróg, na które zbłądziliśmy. Jeśli osioł może to uczynić, to o ileż więcej może zrobić człowiek ochrzczony, ksiądz, biskup, papież. Wystarczy, jeśli powierzymy się Duchowi Świętemu, który używa wszystkich stworzeń, aby do nas mówić. On prosi nas tylko o oczyszczenie naszych uszu, abyśmy mogli dobrze słyszeć.
Przybyłem tutaj, aby zachęcić was do poważnego potraktowania tego procesu synodalnego i aby powiedzieć wam, że Duch Święty was potrzebuje. To prawda, Duch Święty nas potrzebuje. Słuchajcie Go, słuchając siebie nawzajem. Nie pozwólcie, aby ktoś pozostał poza, znalazłszy się na przedzie albo zostawszy z tyłu. Będzie to dobre dla diecezji rzymskiej i dla całego Kościoła, który zostaniewzmocniony nie tylko przez reformy strukturalne – takie myślenie to wielkie oszustwo! – czy też poprzez wydawanie instrukcji, proponowanie rekolekcji i konferencji, poprzez wytyczne i programy. To wszystko jest dobre, ale tylko jako część czegoś innego. Kościół wzmacnia się wtedy, gdy odkrywa na nowo, że jest ludem, który chce iść dalej razem, ze sobą i z ludzkością. Lud, lud rzymski to wielość wszelkich narodów i stanów. Jakim nadzwyczajnym bogactwem jest ta różnorodność! Musimy jednak wyjść poza 3-4 procent tych, którzy są najbliżej i pójść dalej, aby słuchać innych, którzy czasami będą nas obrażać i odpychać, ale musimy słuchać tego, co oni myślą, nie próbując narzucać im naszych własnych przekonań. Pozwólmy Duchowi Świętemu mówić do nas.
W tym czasie pandemii Pan wzywa Kościół będący sakramentem troski do realizacji jego misji. Rozległ się krzyk świata wyrażający bezbronność wobec zranienia. Świat potrzebuje troski.
Miejcie odwagę i idźcie naprzód! Dziękuję!
Katecheza papieża Franciszka o synodzie do delegatów Diecezji Rzymskiej
Katecheza papieża Franciszka o synodzie do delegatów Diecezji Rzymskiej #
Dear brothers and sisters,
As you are aware, we are about to begin a synodal process, a journey on which the whole Church will reflect on the theme: Towards a Synodal Church: Communion, Participation, Mission: those three pillars. Three phases are planned, and will take place between October 2021 and October 2023. This process was conceived as an exercise in mutual listening. I want to emphasize this. It is an exercise of mutual listening, conducted at all levels of the Church and involving the entire People of God. The Cardinal Vicar, the auxiliary bishops, priests, religious and laity have to listen to one another, and then to everyone else. Listening, speaking and listening. It is not about garnering opinions, not a survey, but a matter of listening to the Holy Spirit, as we read in the book of Revelation: “Whoever has ears should listen to what the Spirit says to the churches” (2:7). To have ears, to listen, is the first thing we need to do. To hear God’s voice, to sense his presence, to witness his passage and his breath of life.
Thus the prophet Elijah came to realize that God is always a God of surprises, even in the way he passes by and makes himself felt: “A strong and heavy wind was rending the mountains and crushing rocks… but the Lord was not in the wind. After the wind, there was an earthquake – but the Lord was not in the earthquake. After the earthquake, there was fire – but the Lord was not in the fire. After the fire, there was a tiny whispering sound. When he heard this, Elijah hid his face in his cloak” (1 Kg 19:11-13).
That is how God speaks to us. We need to open our ears to hear that tiny whispering sound, the gentle breeze of God, which scholars also translate as “a quiet whisper” or “a small, still voice”.
The first step of the process (October 2021–April 2022) will take place in each diocese. That why I am here, as your bishop, for this moment of sharing, because it is very important that the Diocese of Rome be committed to this process. Wouldn’t it look bad if the Pope’s own diocese was not committed to this? Yes, it would look bad, for the Pope, but also for you!
Synodality is not a chapter in an ecclesiology textbook, much less a fad or a slogan to be bandied about in our meetings. Synodality is an expression of the Church’s nature, her form, style and mission. We can talk about the Church as being “synodal”, without reducing that word to yet another description or definition of the Church. I say this not as a theological opinion or even my own thinking, but based on what can be considered the first and most important “manual” of ecclesiology: the Acts of the Apostles.
The word “synod” says it all: it means “journeying together”. The Book of Acts is the story of a journey that started in Jerusalem, passed through Samaria and Judea, then on to the regions of Syria, Asia Minor, Greece, ending up in Rome. A journey that reveals how God’s word, and the people who heed and put their faith in that word, journey together. The word of God journeys with us. Everyone has a part to play; no one is a mere extra. This is important: everyone has a part to play. The Pope, the Cardinal Vicar and the auxiliary bishops are not more important than the others; no, all of us have a part to play and no one can be considered simply as an extra. At that time, the ministries were clearly seen as forms of service. Authority derived from listening to the voice of God and of the people, inseparably. This kept those who received it humble, serving the lowly with faith and love. Yet that story, that journey, was not merely geographical, it was also marked by a constant inner restlessness. This is essential: if Christians do not feel a deep inner restlessness, then something is missing. That inner restlessness is born of faith; it impels us to consider what it is best to do, what needs to be preserved or changed. History teaches us that it is not good for the Church to stand still (cf. Evangelii Gaudium, 23). Movement is the fruit of docility to the Holy Spirit, who directs this history, in which all have a part to play, in which all are restless, never standing still.
Peter and Paul were not just two individuals with their own personalities. They represent two visions within much broader horizons. They were capable of reassessing things in the light of events, witnesses of an impulse that led them to stop and think – that is another expression we should remember: to stop and think. An impulse that drove them to be daring, to question, to change their minds, to make mistakes and learn from those mistakes, but above all to hope in spite of every difficulty. They were disciples of the Holy Spirit, who showed them the geography of salvation, opening doors and windows, breaking down walls, shattering chains and opening frontiers. This may mean setting out, changing course, leaving behind certain ideas that hold us back and prevent us from setting out and walking together.
We can see the Spirit driving Peter to go to the house of Cornelius, the pagan centurion, despite his qualms. Remember: Peter had had a disturbing vision in which he was told to eat things he considered impure. He was troubled, despite the assurance that what God has made clean should no longer be considered impure. While he was trying to grasp the significance of this vision, some men sent by Cornelius arrived. Cornelius too had received a vision and a message. He was a pious Roman official, sympathetic to Judaism, but not enough to be fully Jewish or Christian; he would not have made it past a religious “customs office”. Cornelius was a pagan, yet he was told that his prayers were heard by God and that he should send and ask Peter to come to his house. At this point, with Peter and his doubts, and Cornelius uncertain and confused, the Spirit overcomes Peter’s resistance and opens a new chapter of missionary history. That is how the Spirit works. In the meeting between those two men, we hear one of the most beautiful phrases of Christianity. Cornelius meets Peter and falls at his feet, but Peter, picking him up, tells him: “Get up. I too am a man” (Acts 10:26). All of us can say the same thing: “I am a man, I am a woman; we are all human”. This is something we should all say, bishops too, all of us: “Get up. I too am a man”.
The text also says that Peter conversed with Cornelius (cf. v. 27). Christianity should always be human and accessible, reconciling differences and distances, turning them into familiarity and proximity. One of the ills of the Church, indeed a perversion, is the clericalism that detaches priests and bishops from people, making them officials, not pastors. Saint Paul VI liked to quote the words of Terence: “I am a man: I regard nothing human as foreign to me”. The encounter between Peter and Cornelius resolved a problem; it helped bring about the decision to preach directly to the pagans, in the conviction that – as Peter put it – “God shows no partiality” (Acts 10:34). There can be no discrimination in the name of God. Discrimination is a sin among us too, whenever we start to say: “We are the pure, we are the elect, we belong to this movement that knows everything, we are…” No! We are the Church, all of us together.
You see, we cannot understand what it means to be “catholic” without thinking of this large, open and welcoming expanse. Being Church is a path to enter into this broad embrace of God. To return to the Acts of the Apostles, we see the emerging problem of how to organize the growing number of Christians, and particularly how to provide for the needs of the poor. Some were saying that their widows were being neglected. The solution was found by assembling the disciples and determining together that seven men would be appointed full time for diakonia, to serve the tables (Acts 6:1-7). In this way, though service, the Church advanced, journeyed together, was “synodal”, accompanied by discernment, amid the felt needs and realities of life and in the power of the Spirit. The Spirit is always the great “protagonist” of the Church’s life.
There was also the clash of differing visions and expectations. We need not be afraid when the same thing happens today. Would that we could argue like that! Arguments are a sign of docility and openness to the Spirit. Serious conflicts can also take place, as was the case with the issue of circumcision for pagan converts, which was settled with the deliberation of the so-called Council of Jerusalem, the first Council. Today too, there can be a rigid way of looking at things, one that restricts God’s makrothymía, his patient, profound, broad and farsighted way of seeing things. God sees into the distance; God is not in a hurry. Rigidity is another perversion, a sin against the patience of God, a sin against God’s sovereignty. Today too.
So it was back then. Some converts from Judaism, in their self-absorption, maintained that there could be no salvation without submission to the Law of Moses. In this way, they opposed Paul, who proclaimed salvation directly in the name of Jesus. This opposition would have compromised the reception of the new pagan converts. Paul and Barnabas were sent to Jerusalem, to the Apostles and the elders. It was not easy: in discussing this problem, the arguments appeared irreconcilable; they debated at length. It was a matter of recognizing God’s freedom of action, that no obstacles could prevent him from touching the hearts of people of any moral or religious background. The situation was resolved when they accepted the evidence that “God, who knows the heart” – as a good “cardiologist” – was on the side of the pagans being admitted to salvation, since he “gave them the Holy Spirit just as he did to us” (Acts 15:8). In this way, respect was shown for the sensibilities of all and excesses were tempered. They learned from Peter’s experience with Cornelius. Indeed, the final “document” presents the Spirit as the protagonist in the process of decision-making and reflects the wisdom that he is always capable of inspiring: “It seemed good to the Holy Spirit and to us not to place on you any burden beyond these necessary things” (Acts 15:28).
“… and to us”. In this Synod, we want to get to the point where we can say, “it seemed good to the Holy Spirit and to us”, for, guided by the Holy Spirit, you will be in constant dialogue among yourselves, but also in dialogue with the Holy Spirit. Remember those words: “It seemed good to the Holy Spirit and to us not to place on you any burden…” “It seemed good to the Holy Spirit and to us”. That is how you should try to discuss things at every stage of this synodal process. Without the Holy Spirit, this will be a kind of diocesan parliament, but not a Synod. We are not holding a diocesan parliament, examining this or that question, but making a journey of listening to one another and to the Holy Spirit, discussing yes, but discussing with the Holy Spirit, which is a way of praying.
“To the Holy Spirit and to us”. Still, it is always tempting to do things on our own, in an “ecclesiology of substitution”, which can take many forms. As if, once ascended to heaven, the Lord had left a void needing to be filled, and we ourselves have to fill it. No, the Lord has left us the Spirit! Jesus’ words are very clear: “I will pray to the Father and he will give you another Paraclete, to stay with you forever… I will not leave you orphans” (Jn 14:16.18). In fulfilment of this promise, the Church is a sacrament, as we read in Lumen Gentium, 1: “The Church, in Christ, is like a sacrament – a sign and instrument of communion with God and of the unity of the whole human race”. That sentence, which echoes the testimony of the Council of Jerusalem, contradicts those who would take God’s place, presuming to shape the Church on the basis of their own cultural and historical convictions, forcing it to set up armed borders, toll booths, forms of spirituality that blaspheme the gratuitousness of God’s involvement in our lives. When the Church is a witness, in word and deed, of God’s unconditional love, of his welcoming embrace, she authentically expresses her catholicity. And she is impelled, from within and without, to be present in every time and place. That impulse and ability are the Spirit’s gift: “You will receive power when the Holy Spirit comes upon you, and you will be my witnesses in Jerusalem, throughout Judea and Samaria, and to the ends of the earth” (Acts 1:8). To receive the power of the Holy Spirit to become witnesses: this is our path as Church, and we will be Church if we take this path.
Being a synodal Church means being a Church that is the sacrament of Christ’s promise that the Spirit will always be with us. We show this by growing in our relationship with the Spirit and the world to come. There will always be disagreements, thank God, but solutions have to be sought by listening to God and to the ways he speaks in in our midst. By praying and opening our eyes to everything around us; by practicing a life of fidelity to the Gospel; by seeking answers in God’s revelation through a pilgrim hermeneutic capable of persevering in the journey begun in the Acts of the Apostles. This is important: the way to understand and interpret is through a pilgrim hermeneutic, one that is always journeying. The journey that began after the Council? No. The journey that began with the first Apostles and has continued ever since. Once the Church stops, she is no longer Church, but a lovely pious association, for she keeps the Holy Spirit in a cage. A pilgrim hermeneutic capable of persevering in the journey begun in the Acts of the Apostles. Otherwise, the Holy Spirit would be demeaned. Gustav Mahler – as I have said on other occasions – once stated that fidelity to tradition does not consist in worshiping ashes but in keeping a fire burning. As you begin this synodal journey, I ask you: what are you more inclined to do: guard the ashes of the Church, in other words, your association or group, or keep the fire burning? Are you more inclined to worship what you cherish, and which keep you self-enclosed – “I belong to Peter, I belong to Paul, I belong to this association, you to that one, I am a priest, I am a bishop…” – or do you feel called to keep the fire of the Spirit burning? Mahler was a great composer, but those words showed that he was also a teacher of wisdom. Dei Verbum (no. 8), citing the Letter to the Hebrews, tells us that “God, who spoke in partial and various ways to our fathers (Heb 1:1), uninterruptedly converses with the bride of his beloved Son”. Saint Vincent of Lérins aptly compared human growth to the development of the Church’s Tradition, which is passed on from one generation to the next. He tells us that “the deposit of faith” cannot be preserved without making it advance in such a way as “to be consolidated by years, enlarged by time, refined by age” (Commonitorium primum, 23: ut annis consolidetur, dilatetur tempore, sublimetur aetate). This is how our own journey should be. For reality, including theology, is like water; unless it keeps flowing, it becomes stagnant and putrefies. A stagnant Church starts to decay.
You see, then, how our Tradition is like a mass of leavened dough; we can see it growing and in that growth is communion: journeying together brings about true communion. Here too, the Acts of the Apostles can help us by showing us that communion does not suppress differences. It is the wonder of Pentecost, where different languages are not obstacles; by the working of the Holy Spirit, “each one heard them speaking in his own language” (Acts 2:8). Feeling at home, different but together on the same journey. [Pardon me for speaking so long, but the Synod is a serious matter, and so I have felt free to speak at length…]
To return to the synodal process, the diocesan phase is very important, since it involves listening to all the baptized, the subject of the infallible sensus fidei in credendo. There is a certain resistance to moving beyond the image of a Church rigidly divided into leaders and followers, those who teach and those who are taught; we forget that God likes to overturn things: as Mary said, “he has thrown down the rulers from their thrones but lifted up the lowly” (Lk 1:52). Journeying together tends to be more horizontal than vertical; a synodal Church clears the horizon where Christ, our sun, rises, while erecting monuments to hierarchy covers it. Shepherds walk with their people: we shepherds walk with our people, at times in front, at times in the middle, at times behind. A good shepherd should move that way: in front to lead, in the middle to encourage and preserve the smell of the flock, and behind, since the people too have their own “sense of smell”. They have a nose for finding new paths for the journey, or for finding the road when the way is lost. I want to emphasize this, also for the bishops and priests of the diocese. In this synodal process, they should ask: “Am I capable of walking, of moving, in front, in between and behind, or do I remain seated in my chair, with mitre and crozier?” Shepherds in the midst of the flock, yet remaining shepherds, not the flock. The flock knows we are shepherds, the flock knows the difference. In front to show the way, in the middle to sense how people feel, behind to help the stragglers, letting the people sniff out where the best pastures are found.
The sensus fidei gives everyone a share in the dignity of the prophetic office of Christ (cf. Lumen Gentium, 34-35), so that they can discern the paths of the Gospel in the present time. It is the “sense of smell” proper to the sheep, but let us be careful: in the history of salvation, we are all sheep with regard to the Shepherd who is the Lord. The image (of sheep) helps us understand the two dimensions that contribute to this “sense of smell”. One is individual and the other communitarian: we are sheep, yet we are also members of the flock, which in this case means the Church. These days, in the Office of Readings, we are reading from Augustine’s sermon on pastors, where he tells us, “with you I am a sheep; for you I am a shepherd”. These two aspects, individual and ecclesial, are inseparable: there can be no sensus fidei without sharing in the life of the Church, which is more than mere Catholic activism; it must above all be that “sense” that is nourished by the “mind of Christ” (Phil 2:5).
The exercise of the sensus fidei cannot be reduced to the communication and comparison of our own opinions on this or that issue, or a single aspect of the Church’s teaching or discipline. No, those are instruments, verbalizations, dogmatic or disciplinary statements. The idea of distinguishing between majorities and minorities must not prevail: that is what parliaments do. How many times have those who were “rejected” become “the cornerstone” (cf. Ps 118:22; Mt 21:42), while those who were “far away” have drawn “near” (Eph 2:13). The marginalized, the poor, the hopeless were chosen to be a sacrament of Christ (cf. Mt25:31-46). The Church is like that. And whenever some groups wanted to stand out more, those groups always ended badly, even denying salvation, in heresies. We can think of the heresies that claimed to lead the Church forward, like Pelagianism, and then Jansenism. Every heresy ended badly. Gnosticism and Pelagianism are constant temptations for the Church. We are so rightly concerned for the dignity of our liturgical celebrations, but we can easily end up simply becoming complacent. Saint John Chrysostom warns us: “Do you want to honour the body of Christ? Do not allow it to be despised in its members, that is, in the poor who lack clothes to cover themselves. Do not honour him here in the church with rich fabrics while outside you neglect him when he is suffering from cold and naked. The one who said, “this is my body”, confirming the fact with his word, also said, “you saw me hungry and you did not feed me” and, “whenever you failed to do these things to one of the least of these, you failed to do it to me” (Homilies on the Gospel of Matthew, 50, 3). You may say to me: “Father, what do you mean? Are the poor, the beggars, young drug addicts, all those people that society discards, part of the Synod too?”
Yes, dear friends. It is not me who is saying this, but the Lord. They too are part of the Church, and you will not properly celebrate the Synod unless you somehow make them part of it (in a way to be determined), or spend time with them, not only listening to what they have to say, but also feeling what they feel, listening to them even if they may insult you. The Synod is for everyone, and it is meant to include everyone. The Synod is also about discussing our problems, the problems I have as your Bishop, the problems that the auxiliary Bishops have, the problems that priests and laity have, the problems that groups and associations have. So many problems! Yet unless we include the “problem people” of society, those left out, we will never be able to deal with our own problems. This is important: that we let our own problems come out in the dialogue, without trying to hide them or justify them. Do not be afraid!
We should feel ourselves part of one great people which has received God’s promises. Those promises speak of a future in which all are invited to partake of the banquet God has prepared for every people (cf. Is 25:6). Here I would note that even the notion “People of God” can be interpreted in a rigid and divisive way, in terms of exclusivity and privilege; that was the case with the notion of divine “election”, which the prophets had to correct, showing how it should rightly be understood. Being God’s people is not a privilege but a gift that we receive, not for ourselves but for everyone. The gift we receive is meant to be given in turn. That is what vocation is: a gift we receive for others, for everyone. A gift that is also a responsibility. The responsibility of witnessing by our deeds, not just our words, to God’s wonderful works, which, once known, help people to acknowledge his existence and to receive his salvation. Election is a gift. The question is this: if I am a Christian, if I believe in Christ, how do I give that gift to others? God’s universal saving will is offered to history, to all humanity, through the incarnation of his Son, so that all men and women can become his children, brothers and sisters among themselves, thanks to the mediation of the Church. That is how universal reconciliation is accomplished between God and humanity, that unity of the whole human family, of which the Church is a sign and instrument (cf. Lumen Gentium, 1). In the period prior to the Second Vatican Council, thanks to the study of the Fathers of the Church, there was a renewed realization that the people of God is directed towards the coming of the Kingdom, towards the unity of the human family created and loved by God. The Church, as we know and experience her in the apostolic succession, should be conscious of her relationship to this universal divine election and carry out her mission in its light. In that same spirit, I wrote my encyclical Fratelli Tutti. As Saint Paul VI said, the Church is a teacher of humanity, and today she aims at becoming a school of fraternity.
Why do I say these things? Because in the synodal process, our listening must take into account the sensus fidei, but it must not neglect all those “intuitions” found where we would least expect them, “freewheeling”, but no less important for that reason. The Holy Spirit in his freedom knows no boundaries or tests of admission. If the parish is to be a home to everyone in the neighbourhood, and not a kind of exclusive club, please, let’s keep the doors and windows open. Don’t limit yourself to those who come to church or think as you do – they may be no more than 3, 4 or 5 percent. Let everyone come in… Go out and meet them, let them question you, let their questions become your questions. Journey together: the Spirit will lead you; trust in the Spirit. Do not be afraid to engage in dialogue and even to be taken aback by what you hear, for this is the dialogue of salvation.
Don’t be disheartened; be prepared for surprises. In the book of Numbers (22:8ff.) we hear of a donkey who became a prophet of God. The Hebrews were about to end the long journey that led them to the promised land. Their passage through his territory frightened Balak, the king of Moab, who told Balaam, a seer, to stop them, in hopes of avoiding a war. Balaam, who was in his own way a believer, asked God what to do. God told him not to go along with the king, but since the king insisted, Balaam set out on a donkey to do as the king said. The donkey, however, turned aside from the road because it saw an angel with an unsheathed sword, representing the opposition of God. Balaam tugged at the reins and beat the donkey, but could not get it to return to the road. Finally, the donkey opened his mouth and spoke, the beginning of a dialogue that would open the seer’s eyes and turn his mission of cursing and death into a mission of blessing and life.
This story teaches us to trust that the Spirit will always make his voice heard. Even a donkey can become the voice of God, can open our eyes and change our course when we go astray. If a donkey can do that, how much more can a baptized person, a priest, a bishop, a Pope do it? We need but rely on the Holy Spirit, who uses all of creation to speak to us: he only asks us to clean out our ears, to hear better.
I came here to encourage you to take this synodal process seriously and to tell you that the Holy Spirit needs you. It is true: the Holy Spirit needs us. Listen to him by listening to each other. Leave no one behind or excluded. It will be good for the Diocese of Rome and for the whole Church, which is not strengthened simply by reforming structures (that is the great illusion!) or by giving instructions, offering retreats and conferences, by issuing guidelines and programmes. All those things are good, but as part of something else, namely our rediscovery that we are a people meant to walk together, with one another and with all humanity. A people that, here in Rome, embraces a wide variety of communities and situations: an extraordinary treasure, in all its complexity! However, we need to pass beyond the 3 or 4 percent that are closest to us, to broaden our range and to listen to others; at times they may insult or dismiss you, but we need to hear what they are thinking, without trying to impose our own concerns: let the Spirit speak to us.
In this time of pandemic, the Lord is guiding the Church’s mission as a sacrament of care. Our world has cried out and shown its vulnerability: our world needs care.
Take heart and keep going! Thank you!
Transmisja video katechezy #
Katecheza papieża Franciszka o synodzie do delegatów Diecezji Rzymskiej
Zajrzyj również na nasze forum wymiany doświadczeń
Jeżeli nadal szukasz informacji i nie znalazłaś/eś jej w naszej bazie dokumentów zajrzyj również do naszego forum - możesz tam zadać pytanie tym, którzy mają większe doświadczenie w organizacji spotkań synodalnych.