Parafia bez kościoła, proboszcz bez plebanii - ks. Bartek Rajewski - Parafia pw. Świętego Wojciecha Lokalna Polska Misja Katolicka na Kensington & Chelsea w Londynie (Earls Court)
Wystąpienie ks. Bartosza Rajewskiego podczas sesji naukowej “Synodalność – szansa czy zagrożenie dla Kościoła” zorganizowanej przez zorganizowanej przez „Seminarium 35+” w Łodzi
Synodalność – szansa czy zagrożenie dla Kościoła?
Ogólnopolskie Seminarium w Łodzi, 23 maja 2024 roku
Referat pt. „Parafia bez kościoła, proboszcz bez plebanii.
Wspólnota jako work in progress…”.
- WIZJA KAPŁAŃSTWA A WIZJA PARAFII
Nie sposób mówić o parafii, wspólnocie czy duszpasterstwie bez odniesienia do kapłaństwa i w oderwaniu od wizji kapłaństwa, którą przecież każdy z nas ma w jakimś sensie swoją, osobistą, indywidualną i intymną, a co za tym idzie również subiektywną. Od wizji kapłaństwa bowiem, tak uważam, w dużej mierze zależy styl prowadzonego duszpasterstwa i wizja parafii. Stąd też u początku mojego referatu chciałbym przywołać fragment „Listu do kapłanów na Wielki Czwartek” z 2008 roku. To tekst, który wciąż pozostaje aktualny. Lubię do niego wracać. Znajdujemy tam m.in. trafną diagnozę: „(…) U niektórych kapłanów pojawiło się myślenie o zatrudnieniu w Kościele jako o umowie z Kościołem, którą można zawrzeć, podpisać, i którą można również zmienić, a nawet zerwać. (…) Nawet jeśli potraktujemy nasze powołanie jako umowę, to ta umowa została zawarta między każdym z nas a Chrystusem. On jednak nie podpisuje umowy o pracę z najemnikami. On podpisuje umowę z pasterzami. Jest to umowa o życie. Jest to umowa z Dobrym Pasterzem, który życie daje za owce swoje. Ta umowa nie zostawia możliwości ani odwołania, ani rezygnacji z jej wykonania. Ona jest tak zawarta, że wykonuje się ją dając życie. Do końca. Tak, jak nasz Mistrz. („Umowa – przymierze z Najwyższym Kapłanem. List do kapłanów na Wielki Czwartek 2008 r.”). Kiedy zatem mówimy o parafii i duszpasterstwie, zwłaszcza w kontekście synodalności, musimy uświadomić sobie dobitnie także i tę fundamentalną prawdę, że bardzo wiele, jeśli nie najwięcej, zależy od samego duszpasterza i sposobu rozumienia kapłańskiej misji, która nigdy nie może być misją najemnika, ale zawsze musi być misją rezygnującego z własnej wygody, oddającego życie i spalającego się dla innych pasterza.
- PARAFIA BEZ KOŚCIOŁA, PROBOSZCZ BEZ PLEBANII
„Uczciwy (i całkiem sympatyczny) ksiądz szuka mieszkania” – ogłoszenie pod takim tytułem zamieściłem na portalu Facebook w dniu 4 września 2014 roku, cztery dni po tym, jak zostałem duszpasterzem akademickim i proboszczem drugiej najstarszej polskiej parafii w Wielkiej Brytanii. W trzecim roku kapłaństwa otrzymałem misję odnowy parafii, która liczyła czternastu wrogo nastawionych do nowego proboszcza wiernych, nie miała własnego kościoła, a mieszkanie parafialne było od lat zajęte przez jednego z długoletnich proboszczów tejże parafii i emerytowanego rektora Polskiej Misji Katolickiej w Anglii i Walii. W latach 2002 – 2014 parafia miała dziesięciu różnych proboszczów. Niektórzy dawali sobie radę przez dwa miesiące, inni rezygnowali po roku, jeszcze inni, a w zasadzie jeden, „dociągnęli” czterech lat. Naszym kościołem była wynajmowana od londyńskich oratorianów (filipinów) kaplica Little Brompton Oratory.
Tak pisał wówczas o naszej parafii w jednym z felietonów Szymon Hołownia: „Przede wszystkim wspólnota nie ma swojego kościoła. Wynajmuje na godziny kaplicę u księży oratorianów, którzy zawiadują wielkim kompleksem jednej z najbardziej znanych katolickich świątyń w Londynie, Brompton Oratory. (…) Lokalizacja obłędna: superdroga dzielnica Kensington, rzut beretem od Harrodsa, sto kroków od Muzeum Wiktorii i Alberta. No i ta kaplica (dawniej chór zakonny) do której przed rozpoczęciem mszy trzeba wtoczyć schowany w zakrystii ołtarz oraz zainstalować tabernakulum, które po wieczornej Mszy znów trzeba będzie zdemontować” (Sz. Hołownia, „Poza pizzerią nie ma zbawienia”, w: https://www.parafia-kensington.uk/blog/poza-pizzeria-nie-ma-zbawienia-2018_04/ dostęp z dn. 17.05.2024 r.).
Myślę, że taki kontekst ukazujący najnowszą historię naszej parafii jest wystarczający. Dodam tylko, że mieszkanie w końcu znalazłem – przez ponad rok mieszkałem ze studentami pochodzącymi z różnych stron świata, w wynajmowanym przez nich domu. Trzeba dodać, że dla większości z tych studentów było bez znaczenia, kim jestem i jaki styl życia prowadzę. Później natomiast zamieszkałem niezależnie, w wynajętym mieszkaniu w zachodnim Londynie. Dzisiaj, gdy od niemal pięciu lat jestem odpowiedzialny również za duszpasterstwo w angielskiej parafii św. Patryka, mam do dyspozycji plebanię, która – trzeba dodać – nie ma jednak wiele wspólnego z plebaniami – pałacami znanymi nam z polskich realiów.
Naszym kościołem nie jest też już Little Brompton Oratory. W lipcu 2021 roku, po niemal 80 latach, decyzją ojców oratorianów, zostaliśmy pozbawieni możliwości korzystania z tego wyjątkowego miejsca. Ta niezrozumiała, ale też krzywdząca i w pewnym sensie niesprawiedliwa dla naszej parafii decyzja nie tylko uniemożliwiła nam podjęcie intensywnych działań koniecznych do odtworzenia zniszczonego przez pandemię duszpasterstwa, ale również skutecznie utrudniła nam zwyczajne funkcjonowanie. W tym czasie bardzo boleśnie doświadczyliśmy swoistej „kościelnej bezdomności” i marginalizacji. Po ponad roku znacznie ograniczonego korzystania z kościoła Maria Assumpta Chapel na High Street Kensington oraz wielu miesiącach intensywnych poszukiwań, udało nam się znaleźć wspólnotę, która nas przyjęła i użyczyła nam swojej świątyni, gdzie od ponad dwóch lat możemy kontynuować zakłócony przez pandemię oraz decyzję ojców oratorianów dynamiczny rozwój naszej parafii. Jest to wspólnota Kościoła anglikańskiego, co w całej tej historii jest najpiękniejsze!
- WSPÓLNOTA JAKO WORK IN PROGRESS…
Dzisiaj nasza parafia to otwarta na każdego wspólnota ludzi wierzących, wątpiących i poszukujących. To wspólnota Kościoła, ale też swoisty „dziedziniec pogan”. Liczną grupę naszych parafian stanowią osoby, które po wielu latach wróciły do Kościoła i praktykowania wiary. Jedni przechodzili, weszli, zobaczyli, usłyszeli i zostali. Inni przyszli z polecenia, by „załatwić” sprawę, zorganizować chrzest lub przygotować dziecko do pierwszej Komunii św. (bo wszędzie indziej im odmówiono). Jeszcze inni przeczytali o nas w „Internetach” lub usłyszeli w mediach i tak zaczęła się ich przygoda z Bogiem i Kościołem. Podobnie, jak w Kościele jest miejsce dla każdego, tak również w naszej parafii każdy może znaleźć swoje miejsce. Nasza parafia jest przestrzenią dialogu, wymiany myśli, promocji polskiej kultury i ewangelizacji.
Trudno w syntetyczny sposób przedstawić wszystko to, co sprawiło i sprawia, że parafia mogła się odrodzić, wciąż się rozwija, a większość parafian dojeżdża do kościoła na Eucharystię, poświęcając nierzadko połowę niedzieli, jedynego swojego wolnego od pracy dnia. Po drodze mają inne parafie – polskie i angielskie, ale jadą do swojej wspólnoty, za którą czują się odpowiedzialni. Postaram się pokrótce omówić najważniejsze cechy wyróżniające naszą rodzinę parafialną.
a) Ewangeliczna otwartość
Trzeba sobie to mocno uświadomić, że nie ma człowieka, który nie doświadczałby trudności. I nie ma trudności, z których Chrystus nie mógłby człowieka wyprowadzić. Kiedy więc spotykamy człowieka, a ten najczęściej przychodzi do parafii właśnie wtedy, gdy ma jakiś problem (chociażby trudność z uzyskaniem pozwolenia na dopuszczenie do godności rodzica chrzestnego), staramy się przyjmować go tak, jak przyjmował takich ludzi – i wciąż nas przyjmuje – Jezus. I tak po pierwsze, On nigdy nie moralizuje i nie wypomina człowiekowi, jak bardzo źle postępuje. Po drugie, jeśli Jezus zwraca uwagę na grzech, to dopiero po tym, gdy dał napominanemu doświadczenie bezpieczeństwa i akceptacji. Ta kolejność nie jest bez znaczenia. Wyraża się w niej wiara Ewangelii, że sprawiedliwe postępowanie bierze się z doświadczenia miłości Boga, a nie wyłącznie z wykonywania uczynków Prawa, dzięki którym człowiek dopiero stanie się godzien miłości.
Praktyczny przykład. W naszej parafii to norma: w procesji do komunii podchodzą też ci, którzy z różnych względów nie mogą jej przyjąć i proszą o błogosławieństwo. Kto przystępuje do komunii ma ręce złożone jak do modlitwy, pozostali mają ręce skrzyżowane na piersiach. Wszyscy jesteśmy w drodze. Nie ma dwóch kategorii chrześcijan, wszyscy jesteśmy grzesznikami. Jednym prawo i sumienie pozwala komunikować, innym nie, ale wszystkim Bóg i wspólnota chcą życzyć dobrze i ich wesprzeć. Po to w końcu jest dom, by dawał człowiekowi siłę, przypominał że ma korzenie, że ma gdzie wracać, że jest miejsce, gdzie zawsze będzie kochany. Podchodzenie po błogosławieństwo to nie żadna stygmatyzacja: idą po nie i ludzie żyjący w niesakramentalnych związkach i ci, co jeszcze komunii w ogóle nie przyjmowali (dzieci), i ci co po prostu nie byli zbyt długo u spowiedzi. Myślę, że rozpropagowanie tej praktyki w Polsce przyciągnęłoby do Kościoła setki, a może i tysiące ludzi, którzy dziś czują się zeń wykluczeni. Zamiast im powtarzać, że się sami wykluczyli, zamiast robić im „terapię głodem“ (odstawimy was, to zatęsknicie, rzucicie wszystko i przyjdziecie), trzeba im przypominać, że grzech, nawet jeśli nie pozwala człowiekowi na komunię, nie odbiera mu przecież chrztu. Zamiast debatować wciąż o tym, czego grzesznikowi nie wolno, staramy się pokazać jak wiele rzeczy mu wolno, jak wiele dobra wciąż może otrzymać. Bo to przecież nie nasze dobro, tylko Boga. A tylko On może człowiekowi dać siłę do tego, by się zmienił. A więc jeśli my będziemy racjonować innym grzesznikom Jego łaskę, staniemy się współodpowiedzialni za to, że tkwią w słabości. To proste.
Wszystkim wątpiącym, skrzywdzonym i wędrującym na pograniczach wiary i niewiary wysyłamy sygnał, że ich chcemy i pragniemy ich obecności w naszej wspólnocie. Miejsce pouczenia moralnego jest dopiero na końcu i na pewno nie powinno wyrażać się go za pomocą gniewu. Służą temu niemal wszelkie inicjatywy, jakie w naszej parafii podejmujemy: wydarzenia kulturalne, koncerty, premiery i promocje (nie tylko religijnych) książek, spotkania z ciekawymi gośćmi, liczne rekolekcje itd. Temu też służą wszystkie nowe formy poszukiwania człowieka, polegające nie tyle na czekaniu, że „ktoś przyjdzie”, ale na wychodzeniu poza mury (i mentalność!) kościoła, by człowieka znaleźć. Stąd też kluczowa jest obecność w mediach. Nie po to, by prezentować siebie, ale dawać świadectwo, że jest takie miejsce, w którym ludzie mogą rzeczywiście spotkać Boga bez względu na to, jak wygląda ich życie; że jest taka grupa ludzi, w której człowiek będzie mógł poczuć się rzeczywiście jak w rodzinie. Temu też służą na przykład specjalne ogłoszenia, które zamawiamy w polskiej prasie i portalach internetowych. I tak we wrześniu ogłaszamy, że w naszej parafii przyjmiemy wszystkie dzieci do przygotowania komunijnego, a zwłaszcza te, które nie zostały przyjęte w innych parafiach. W styczniu ogłaszamy, że można zamówić wizytę księdza, bez względu na miejsce zamieszkania i historię, filozofię czy styl życia. W Okresie Wielkanocnym ogłaszamy, że przyjmiemy do chrztu wszystkie dzieci, „bez żadnych opłat, bez względu na uwarunkowania rodzinne i bez względu na wiek dziecka”. Musicie sobie zdawać sprawę, że nie cieszy się to z akceptacją większości polskich duchownych. Pisał o tym również obecny tutaj, znany i lubiany w naszej parafii (i nie tylko) ks. prof. Andrzej Draguła w swojej książce zatytułowanej „Kościół na rynku. Eseje pastoralne” (s. 175).
b) Odpowiedzialność za Kościół
Przez trzynaście lat kapłaństwa tylko raz, jeden jedyny raz, pewien ksiądz zadał mi pytanie: „Ile osób zaangażowanych jest w waszą parafię?”. I to jest właściwie postawione pytanie. Pytanie nie o ilość, ale o świadomość i odpowiedzialność. Bo nie ilość parafian świadczy o jakości wspólnoty, ale rzeczywiste zaangażowanie parafian, branie odpowiedzialności za wspólnotę, świadomość bycia rodziną, zaangażowanie w ewangelizacyjną misję w pozyskiwaniu nowych parafian, nowych uczniów Chrystusa. Tak o tym pisał we wspomnianym felietonie poświęconemu naszej parafii Szymon Hołownia: „Ludzie zjeżdżają się z całego Londynu. Niektórzy z nich mają do Litte Brompton dwie godziny drogi (a później dwie godziny wracają). Po mszy wspólna pizza (a tym razem pączki). Każdy, jak potrafi, próbuje pomóc: jakieś dzieciaki wraz z mamą, przed wejściem rozdają biuletyny parafialne i śpiewniki, ktoś inny czyta. Jedni pomagają w zakrystii, inni liczą tacę, po Mszy kto może odwozi innych do domu”. To właśnie jest odpowiedzialność jednych za drugich. To odpowiedzialność za Kościół i za jego konkretną cząstkę, jaką jest nasza parafialna rodzina. To jest odpowiedź na pytanie o jakość Kościoła i jakość wspólnoty parafialnej. Dlatego w naszej parafii stawiamy sobie pytania: Ilu jest takich ludzi, którym w Kościele, w naszej parafii, pozwoliliśmy poczuć się podmiotowo? Ilu mamy w naszej parafii ludzi, którzy mają doświadczenie uczestnictwa w życiu Kościoła tak naprawdę? Takiego uczestnictwa, które przekłada się na odpowiedzialność i na doświadczenie bycia razem? Nigdy nie liczyłem ludzi w kościele, bo jest to wybitnie nieewangeliczne. W Polsce, ale też w polskich parafiach w UK, wciąż jeszcze ważne są statystyki i liczby, a sukces wydarzenia duszpasterskiego mierzy się ilością uczestniczących w nim osób. Przyjechał biskup i był pełny kościół ludzi. Można ogłosić sukces! W naszej parafii jedna osoba jest tak samo ważna, jak tysiąc.
c) Relacje i więzi
Warto podkreślić, że spośród polskich parafii w Londynie, tylko nasza – najmniejsza wspólnota – weszła na synodalną drogę. Dlaczego? Dlatego, że chcemy być żywą wspólnotą, a nie zadufaną w sobie, pełną pychy, przekonaną o własnej doskonałości instytucją świadczącą religijne usługi. Nasze synodalne spotkania uświadomiły nam jak ważne są więzi i relacje. „Bóg mieszka w relacjach” – padło na jednym ze spotkań grupy synodalnej i wiele razy później. Dla kogo żyję? Czy mam dla kogo umrzeć? To najważniejsze pytania, bo najważniejsze pytania w życiu, to pytania o nasze więzi, o relacje. Jeśli nie ma naszej osobistej więzi z Jezusem, nie będzie też dojrzałych relacji między nami. Bez więzi z Jezusem nie można mieć też więzi z Kościołem. Dlatego fundamentem budowania naszych więzi z Panem i pomiędzy nami jest Eucharystia. Bardzo ważne są też wszelkie inne formy budowania relacji, a więc zaangażowanie wiernych w przygotowanie i w samą liturgię, członkowstwo w Radzie Administracyjnej i Radzie Duszpasterskiej, czy chociażby powitanie wiernych przychodzących do świątyni na niedzielną Mszę św. W naszej parafii bardzo ważne są spotkania „przy pączku i kawie” po niedzielnej Mszy św., a hasło: „Msza św. w naszej parafii bez pączka jest nieważna” znane jest już chyba na całym świecie. Wszystko po to, by budować relacje i tworzyć więzi.
d) Ekumenizm
Od ponad dwóch lat nasze budowania wspólnoty opiera się o jeszcze jeden fundament: ekumenizm. Zostaliśmy przyjęci przez wspólnotę Kościoła anglikańskiego. Konkretni ludzie, na czele z ks. Paulem Bagottem i ks. Jamesem Chegwiddenem, otworzyli przed nami drzwi swojego domu, przyjęli bezdomnych, zaufali nam i zrezygnowali z części swojego komfortu. To dla nas nie tylko wielka łaska, ale też konkretne zobowiązanie. Szukamy zatem tego, co nas łączy i staramy się niwelować to wszystko, co – jako uczniów Jezusa Chrystusa – nas dzieli. Wzajemnie się ubogacamy i świadczymy o tym, że komunia między członkami Kościoła katolickiego z innymi chrześcijanami jest silniejsza od wszelkich więzi etnicznych i narodowościowych. Razem z anglikanami szukamy dróg prowadzących do jedności, co w naszym przypadku staje się coraz mocniejszą siłę ewangelizacyjną.
- LAST BUT NOT LEAST
Patronem naszej parafii od ośmiu lat jest św. Wojciech. Jak wiemy z historii, wyruszył on do tych, z którymi mógł zacząć wszystko od początku. Może chciał u nich osiąść, założyć pustelnie, opowiadać o dobrym Bogu przez benedyktyńskie ideały: modlitwą i pracą. Zabił go tak naprawdę lęk tych, do których poszedł – lęk przed zmianą, pogański religijny fundamentalizm, pogląd, że ma być tak, jak zawsze było, a nie tak jak być powinno. Dlatego w naszej parafii staramy się nie ulegać lękowi; staramy się nie bać nowości i zmian, do których wzywa nas Ewangelia. Staramy się też nie bać odważnego podejmowania drogi, którą wskazuje nam papież Franciszek. Jesteśmy ostrożni, by nie wpadać w zabójczy religijny fundamentalizm. Św. Wojciech uczy nas – tworzących polską parafię w sercu Londynu – że jeśli ktoś nie chce nas słuchać, mamy być konsekwentni, ale nie w mówieniu. Po prostu mamy być tu gdzie jesteśmy i robić to, co do nas należy. Nie przekonanie kogoś jest największą wartością, ale wierność prawdzie.
I na koniec kilka zdań bardzo osobistych. Może nawet świadectwo. Wspomniałem we wstępie do niniejszego wystąpienia, że kluczowa dla mnie, dla mojej posługi i dla parafii, którą współtworzę jest wizja kapłaństwa, w której nie jestem i nie mogę być najemnikiem, który podpisał umowę o pracę z diecezją, biskupem, Kościołem czy nawet Chrystusem. Mam być pasterzem, który rezygnuje z siebie i własnej woli, szukając woli Tego, który pasterzem mnie uczynił i posłał, bym troszczył się o Jego owce. Kiedyś, jeszcze w seminarium i pierwszych latach kapłaństwa uznałbym to za slogan, kościelną nowomowę i koleiny truizm. Dzisiaj wiem, już z własnego doświadczenia, że nie może być nic ważniejszego, niż szukanie Jego woli i rozeznawanie jej. Dzisiaj wiem, że najważniejsza – dla mnie osobiście i dla dwóch parafii, za które jestem odpowiedzialny – jest moja zażyłość z Bogiem. Tylko w tej zażyłości mogę być tym, kim powinien być i tylko w tej zażyłości mogę prowadzić stabilne życie w ładzie. Dlatego staram się budować tożsamość kapłańską wokół szczególnej zażyłości z Bogiem. On jest moim Przyjacielem. I staram się robić wiele, by był również Przyjacielem wszystkich tworzących naszą wspólnotę. Nie jest istotne, czy parafia ma własny kościół, a proboszcz plebanię. Istotne jest to, żeby parafia była autentyczną rodziną przyjaciół Pana Jezusa. To proces. To zadanie na całe życie. To work in progress…